Zamek Frankenstein. Na samo brzmienie ciarki przechodzą, zaś przed oczyma wyobraźni stają gotyckie wieże ściągające pioruny i makabryczne oblicze stwora powołanego do życia, gdy nauka idzie za daleko. Ale przecież książkowy doktor Frankenstein był Szwajcarem, a nie Niemcem, zaś w powieści Mary Shelley nie było ani słowa o żadnym zamku. Prawdziwe historie krążące wokół malowniczych heskich ruin brzmią jednak podejrzanie znajomo: szalony wynalazca skłócony z Bogiem, eksperymenty na ludzkich zwłokach, poszukiwanie życia wiecznego… Ile w tym przypadku, a ile prawdziwego źródła inspiracji?

Zamek Frankenstein
Zamek Frankenstein znajduje się na północnym krańcu Odenwaldu, nieopodal Darmstadt. Otoczony przez bukowe lasy, wznosi się 400m nad poziomem Renu. Pierwsza wzmianka o zamku pojawia się w dokumentach w 1252. Wybudowany został przez Konrada II Reitza z Breuberg, najpewniej jakąś dekadę wcześniej. Porzucił on wtedy swoje poprzednie nazwisko rodowe i zaczął tytułować się von und zu Frankenstein.
Zamek był siedzibą baronów Frankenstein przez następne 400 lat. W 1662 zmęczeni sporami Frankensteinowie sprzedali zamek landgrafostwu Hesji-Darmstad. Ci zaś wyraźnie nie mieli serca do nowego nabytku i zamek szybko popadał w ruinę, służąc jako przytułek dla uchodźców, szpital polowy, a także więzienie.


Dopiero w połowie XIX w. zaczęto doceniać walory zamku i przeprowadzono romantyczną renowację, której zawdzięczamy dwie wieże widokowe, nadające dzisiaj zamkowi charakteru.
Zamek ma dosyć nietypowe godziny otwarcia. Podczas gdy większość atrakcji turystycznych funkcjonuje w godzinach 10-17, Frankenstein otwiera swe wrota dopiero o 12, lecz pozostaje otwarty aż do 22, pozwalając gościom ponapawać się także nocnymi widokami.
Legendy i duchy
Zamek Frankenstein od początku osnuty był legendami. Jeden z pierwszych Frankensteinów, rycerz Georg, walczył ze smokiem terroryzującym miasteczko Nieder-Beerbach. Georg zgładził bestię, lecz sam zginął od ran odniesionych w tym pojedynku. Jego grób można znaleźć w kaplicy w Nieder-Beerbach.
Podobno zamek jest także nawiedzony. W 2008 amerykańska ekipa filmowa przyjechała nakręcić o nim odcinek sensacyjnego programu „Ghost Hunters International”. Największą paranormalną aktywność odnotowali w zamkowej kaplicy. Po nocy spędzonej w jej murach uczestnicy twierdzili, że widzieli cienie poruszające się za ich plecami, zaś na nagraniu audio udało im się uchwycić upiorny głos mówiący „Arbo jest tutaj”, co lokalny „zamkowy ekspert”, Walter Scheele, natychmiast połączył z legendarnym rycerzem Arbogastem von Frankenstein. Cóż, najwyraźniej Arbogast lubił czaderskie zdrobnienia 😉



Zaklęte głazy wokół Ilbes Berg
O wiele zgrabniejsze wydają się zatem legendy dotyczące niezwykłych lasów wokół zamku. Niecały kilometr od ruin Frankenstein znajduje się góra, w pobliżu której kompasy przestają działać. Dewiacje spowodowane są przez Magnetsteine – ferromagnetyczne głazy porozrzucane wokół szczytu. Rzekomo głazy swoją moc zawdzięczają zbierającym się tu wiedźmom i miały uniemożliwiać wędrowcom znalezienie tego miejsca. Ilbes Berg orzeczona została „drugą najbardziej nawiedzoną górą Niemiec” (zaraz po Brockenie).



Wiedźmy spotykały się także u podnóży zamku przy Fontannie Młodości. W Noc Walpurgii poddawały się tam testowi odwagi. Ta która mu sprostała, mogła dzięki magicznej wodzie ze źródła wrócić do wyglądu ze swojej nocy poślubnej.
Johann Konrad Dippel


W 1673 na zamku narodził się Johann Konrad Dippel, okryty później złą sławą medyk, alchemik i teolog. Dippel studiował na uniwersytecie w Giessen. Już tam narobił sobie wielu wrogów, wdając się w zaciekłe dysputy teologiczne. Najpierw w obronie wartości luterańskich przed pietystami, potem zaś po stronie pietystów przeciwko ortodoksyjnym luteranom. Jego poglądy były tak skrajne, że w pewnym momencie był nawet skazany za herezję i spędził 7 lat w więzieniu.
Rozczarowany ostatecznie religią, postanowił poświęcić się alchemii. Podróżował następnie po całej Europie, zwodząc sponsorów chętnych fundować jego próby zamiany żelaza w złoto. Głównym tematem badań Dippla był jednak „transfer dusz”. W swojej rozprawie „Choroby i Remedia dla Żywota Cielesnego” dowodził, że możliwym jest przeniesienie ostatniego tchnienia życia z jednego ciała do drugiego za pomocą lejka, węża i smaru. Do dowodzenia swojej teorii miał rzekomo urzywać ludzkich zwłok wykradzionych z mogiły, w której grzebano więźniów z zamku Frankenstein.
Ile w tym prawdy to kwestia sporna. Dippel miał w końcu wielu przeciwników, którym zależałoby na szerzeniu o nim złych plotek. Na pewno jednak prowadził swoje makabryczne eksperymenty na zwierzętach – już na studiach opisywany był jako namiętny wiwisektor.
Do jego wynalazków należał między innymi Olej Dippla – złowieszczo czarna maź otrzymywana z destylowanych części zwierząt, mająca być rzekomo „Elixir Vitae” – remedium na wszelkie schorzenia. Dippel przyczynił się też do opracowania nowego syntetycznego barwnika, Pruskiego Błękitu.
W 1733 wydał broszurę w której szczycił się, że dzięki swoim miksturom dożyje 135 lat. Zmarł niecały rok później. Najprawdopodobniej na skutek otrucia.
Narodziny Horroru

Lato 1816 roku było pod każdym względem nietypowe. Słońce od miesięcy przesłaniał rudy pył, utrzymujący się po wybuchu indonezyjskiego wulkanu. Europa borykała się z małą wulkaniczną zimą i następującymi po niej klęskami nieurodzaju i głodu. Dni były ciemniejsze i bardziej ponure. Niepokoje społeczne rosły, zaś w dusze wkradał się mrok.
Takiego oto lata Mary Shelley bawiła z mężem Percym Bysshe Shelleyem, lordem Byronem i Johnem Polidori w Szwajcarii, nad jeziorem Genewskim. Zatrzymani w domu przez nieustające deszcze arystokratyczni goście zaczytywali się w niemieckich historiach o duchach, znalezionych w antologii „Fantasmagoriana”. Zainspirowani nimi, postanowili w ramach gry towarzyskiej urządzić między sobą konkurs literacki na własne powieści grozy.
W rezultacie tej zabawy powstały dwa kamienie milowe horroru: opowiadanie „Wampir” Polidoriego, torujące drogę dla postaci romantycznego krwiopijcy, oraz „Frankenstein, czyli współczesny Prometeusz” autorstwa Mary Shelley, uważane dzisiaj także za pierwszą powieść science fiction.
Heskie inspiracje?
Pomysł na fabułę „Frankensteina” przyszedł do Shelley rzekomo we śnie. Nie ma dowodu, aby kiedykolwiek odwiedziła zamek Frankenstein. Nie brakowało jej jednak wiele. 2 Września 1814, podczas podróży Renem, nocowała w miejscowości Gernsheim, znajdującej się zaledwie 15 km od zamku. Czy wybrała się wtedy na małą wędrówkę czy nie, to mało istotne. To przecież nie zamkowe mury opowiedziałyby jej historię Dippla, tylko ludzie mieszkający w okolicy. A 15 km to nie jest wcale duża odległość do pokonania dla historii tak sensacyjnych.


Innym tropem jest macocha Mary Shelley, Mary Jane Clairmont, która tłumaczyła na angielski baśnie Braci Grimm. Miałaby ona dowiedzieć się o biografii Dippla z korespondencji ze słynnymi zbieraczami podań i przekazać tę wiedzę swojej pasierbicy. Tylko że w tej teorii naciągane jest wszystko: bracia Grimm nie zajmowali się nigdy Dipplem, nie prowadzili korespondencji z autorką przekładu, a Shelley miała koszmarne relacje ze swoją macochą i zerwała z nią kontakt jak tylko dorosła. Do tego Mary Jane Clairmont nie była nawet nigdy tłumaczką Grimmów. Skąd zatem w ogóle taka plotka?
Teorie Spiskowe
Po wydaniu „Frankensteina” w 1818 pojawiło się sporo chętnych, aby podczepić się do sukcesu książki. Frankenstein pod Darmstadt nie był zresztą jedynym Frankensteinem, który szczycił się byciem inspiracją. Jest przynajmniej 5 innych zamków, które nosiły miano „Kamienia Franków„. Jeden znajduje się nawet na Śląsku (w miejscowości obecnie nazywającej się Ząbkowice Śląskie). Frankensteinów bez zamku jest natomiast jeszcze więcej. Nie jest to bowiem nazwa wyjątkowo oryginalna i Shelley nie musiała jej wcale znikąd „brać”.
Heski Frankenstein jest jednak jedynym, który może pochwalić się nazwą ORAZ motywem szalonego naukowca. Stąd też istnieje wielu, którzy chieliby to połączenie na siłę ucementować. Dużo plotek o Dipplu zaczęło powstawać zatem dopiero po publikacji książki i dziś coraz trudniej odróżnić prawdę od fikcji.


Naczelnym współczesnym napędzaczem teorii o tym że Shelley świadomie wykorzystała historię Dippla jest Walter Scheele. Tak, ten sam, który zaprosił na zamek Łowców Duchów i z pełną powagą deklarował, że duch (nieistniejącego zresztą) Arbogasta von Frankensteina lubi, gdy mówi się o nim Arbo.
Metodologia Sheele’go, ujmując najłagodniej, „pozostawia wiele do życzenia”. Tym nie mniej, swoje poglądy wyraża na tyle głośno i chwytliwie, że wiele stron i przewodników podłapuje je bez sprawdzania źródła. I w ten sposób właśnie powstają współczesne mity.
Wkracza Boris Karloff


Legenda napędza bowiem popkulturę, a popkultura legendę. W 1931 „Frankenstein” doczekał się hollywoodzkiej adaptacji z pamiętną rolą Borisa Karloffa. I tu podobieństw robi się coraz więcej. Film bowiem jako pierwszy umieścił akcję na niemieckim zamku. Takim mrocznym i gotyckim, z sekretnym laboratorium, wieżą łapiącą pioruny i kamiennym lochem. Wszystkie kolejne adaptacje przyjęły zaś ten punkt jako kanon. Od tego czasu Zamek Frankenstein dołączył do ikonicznych lokacji horroru takich jak Zamek Dracula czy Dom na Przeklętym Wzgórzu.


Horror na zamku
Po wojnie niedaleko zamku mieściła się amerykańska baza lotnicza. W latach 1970tych stacjonujący w niej żołnierze, usłyszawszy znajomą nazwę, postanowili przenieść na zamek swoje obchody halloween. I tak oto narodziła się jedna z najhuczniejszych imprez halloweenowych w Europie. Każdego roku pod koniec października zamek Frankenstein wraca do życia (hehe), a jego gościniec zapełnia się wilkołakami, wampirami, żywymi trupami i innymi potworami z klasycznych horrorów.
https://www.frankenstein-halloween.de/
W 2020 impreza została odwołana z wiadomych powodów, ale tegoroczna póki co jest nadal planowana. Czy macie odwagę?

Jacek
Moje nazwisko jest bardzo podobne .